sobota, 29 czerwca 2013

POLSKA "średniowiecza" ? Czy wiecie coś o Polsce i Polakach ? Tak się wam tylko zdaje...!


Jeżeli wam się zdaje, że znacie historię Polski i Polaków to tylko tak myślicie, tak samo jak wielu się zdaje że wie czym jest chrześcijaństwo... I nie twierdzę, że ja wiem. Czy wiecie co to jest europa i jej historia ? Większość ma mgliste pojęcie o historii europy ! Do czasów tej książki nie wiedziałem co się dzieje z Polską i Polakami ! Dlaczego jesteśmy ciągle w jakimś tyglu  magicznym ! Coś nie pozwala Polakom na WOLNOŚĆ ! Czy magia istnieje ? Ta książka odsłania kulisy magi europejskiej z prawdziwego zdarzenia !

Urywek z wielkiego arcydzieła historycznego, które opisuje jak wyglądała kiedyś historia Polski i europy..., a nie o bajkach wciskanych nam w szkołach, powinienem chyba napisać "Czy wiecie coś o ludziach i cywilizacji z 1460 roku ? Że niby to było średniowiecze ? Takie samo jak dzisiaj ! Może po prostu człowiek i cywilizacja tamtego okresu niczym się nie różni oprócz technologii i techniki dnia dzisiejszego ? Czy sytuacja w europie i Polsce się zmieniła od 1460 roku ? Pomijając odkrycia naukowe i ich konsekwencje, stwierdzić należy, że dzisiejsze średniowiecze ludzkich zachowań pozostaje to samo ! Tkwimy ciągle na tym samym poziomie społecznych ruchów, te same zachowania i te same pragnienia rządzą dzisiejszym światem "średniowiecznej cywilizacji europy 20 i 21 wieku", jeżeli chodzi o poziom człowieczeństwa obecna cywilizacja nie różni się niczym od cywilizacji z 1460 roku..., obdarcie tego czasu z nalotu techniki i technologii ukazuje ten sam typ zachowań ludzi władzy co w 1460 roku ! Bo czy technika i technologia jest wyznacznikiem człowieczeństwa i cywilizacji czowieczej ?, czy raczej wewnętrzne zrozumienie swojej natury, umysłowości człowieka, miejsca w przyrodzie oraz miejsca pośród innych wyższych istot stworzonych ? Jeżeli nie technika i technologia jest wyznacznikiem człowieczeństwa to ciągle jesteśmy w średniowieczu...! To masowe otumanienie i narzucona myśl o wspaniałym "ewolucyjnym rozwoju człowieka" jest tym nieporozumieniem znaczeniowym, to znaczeniowe oszustwo jest kluczem do zrozumienia w jakich czasach żyjemy...



Jako cywilizacja nie posuneliśmy się do przodu ani o krok ! Sam rozwój techniki i technologii nie jest wyznacznikiem postępu cywilizacyjnego, może być tylko dodatkiem z zewnątrz, od kogoś, od innych istot..., zapożyczeniem jakichś urządzeń, prawdziwa cywilizacja człowieka i człowieczeństwa to coś bardziej wspaniałego, coś ulotnego dla obecnych ludzi uwikłanych w "szybkość maszynerii cywilizacji pieniądza", cywilizacja pieniądza nie rozumie jak mogła by istnieć inna cywilizacja nie oparta na pieniądzu i systemie jaki ten "magiczny środek" wywiera na ludzi uzależnionych od tej "jego maszynerii". "Maszyneria pieniądza" narzuca wiele, jest czymś co zmienia człowieka, wikła go i nie pozwala mu poznać prawdziwej cywilizacji człowieka, prawdziwej rzeczywistości. Chociaż wiele grup New age twierdzi, że czują coś wspaniałego, że mają kontakt z inną rzeczywistością, innym światem, że mają pojęcie o czymś wspaniałym, to jednak większość jest "zatruta tą maszynerią". Jak niebezpieczna jest ta "magiczna maszyneria ? Wielu z nas jest zmuszanych przez nią do zachowań wbrez naszej naturze ! Wielu rozpoznawszy naturę rzeczywistości jest ciągle wewnątrz tej maszynerii, "jej magia" jest tym co nas kontroluje, co działa na nas na różne sposoby, "magiczna maszyneria pieniądza" posiada swoją siatkę. Czy kiedyś ktoś będzie ponownie opisywał zaginioną cywilizację ludzi będącą pod władaniem tajemniczej siatki, tyle że nie geometrycznej ? Jak się z tej sieci maszynerii wyciągnąć ? Kto ją kontroluje ? Jakie siły ? Wiele można znaleść na kartach tej książki...

Autor tej wspaniałej książki opisuje szokującą historię europy, europy tajnych stoważyszeń, grup magicznych w których polskie elity miały być centum magii... czy dzisiejsza sytuacja Polski się czymś różni ?! Absolutnie nie ! Z tego co można zaobserwować u "naszych elit" tkwią one w średniowiecznych rytuałach magicznych i zachowują się identycznie jak te z okresu opisywanego przez genialnego autora...!Książka jest kluczem do zrozumienia gdzie się znajdujemy, kto nami steruje i do kogo należymy ! Ktoś może mi zarzucić, iż przeceniam pracę tego autora, lecz osobiście twierdzę, że jest to prawdziwe arcydzieło naukowe !


Okazuje się, że Polska z 1460 roku to coś niezwykłego ! Kto i dlaczego nas otumaniał historycznie ? Odpowiedz na to pytanie należy do was drodzy państwo..., można stwierdzić, że po raz pierwszy powstało dzieło krytyczne i realistyczne, opisujące prawdziwą historię Polski i Polaków ! Rozumiejące sytuacje w "magicznej maszynerii", odkrywające prawdziwą magię stojącą za dziejami Polski i europy. Nie są to opowiastki o fantasmagoriach historycznych narzucanych nam przez ostatnie 65 lat ! Autor często korzystał z tajnych i mniej tajnych zbiorów polskich dokumentów zebranych na przestrzeni wieków przez inne państwa europy, a nie będących w posiadaniu Polaków ! Jakże wspaniale jest poznać troszkę prawdziwej historii, to jak powiew świeżego powietrza...

O czarach maszynerii na dole, pod urywkiem książki...

"...Wojna, jak pamiętamy, nie rozpoczęła się pomyślnie. Wynikło to po trosze z niekonsekwencji króla, który sześć lat od dnia koronacji zwlekał z zatwierdzeniem przywilejów możnych, szlachty, duchowieństwa i miast, wygrywając przy tym jedno stronnictwo przeciwko drugiemu - Małopolan
Zbigniewa Oleśnickiego przeciwko szlachcie i panom wielkopolskim. Czynił to najprawdopodobniej w celu wzmocnienia w Polsce wpływów litewskich.


Owo kokietowanie szlachty wielkopolskiej skończyło się fatalnym starciem pod Chojnicami, kiedy to król musiał wpierw dużo obiecać zgromadzonym tam wojownikom, zanim oni zdecydowali się ruszyć do bitwy po to tylko, by ją przegrać i uciec z pola. Tragiczne te wypadki miały miejsce 18 września 1454 roku. Nie wróżyły one dobrze rozpoczętej, wbrew radom biskupa Zbigniewa Oleśnickiego, wojnie króla z Zakonem. Wojna toczyła się ze zmiennym szczęściem przez lat trzynaście, a jej kolejna odsłona rozpocząć się miała w roku 1461.


Latem tamtego roku król stał już obozem pod Inowrocławiem. Dla bohatera tej historii nowa odsłona wojny miała być kolejnym etapem kariery, los jednak zdecydował inaczej. Oto 16 lipca roku 1461 do warsztatu krakowskiego płatnerza Klemensa wkroczył Andrzej Tęczyński, rycerz, wielki pan, człowiek służący specjalnym poruczeniom i pełniący ważne misje przykrólu Kazimierzu. Tęczyński przyszedł odebrać zbroję, którą pozostawił w warsztacie dla oczyszczenia.

Długosz podaje, że mistrz Klemens nie wywiązał się z zadania należycie i zbroi po prostu nie oczyścił. Krakowskie zaś akta miejskie mówią coś innego. To mianowicie, że za usługę mistrz policzył sobie dwa floreny, co było - przy wahających się w tych wysokościach cenach zbroi niepełnych - jakimś absurdem, jeśli wręcz nie prowokacją. Tęczyński zadeklarował chęć wypłacenia płatnerzowi 10 groszy za usługę, na co ten się nie zgodził. Zgadujemy, że niezgodę swoją wyraził słowami szyderczymi i obrazliwymi, bo już w następnej chwili Andrzej Tęczyński uderzył go w twarz. Nie było to zachowanie zwyczajne i trudno było szukać dla niego precedensu, ale to, co stało się później, było jeszcze bardziej dziwaczne, niezrozumiałe i potworne. Zanim szczegółowo opowiemy o przebiegu wypadków, zatrzymajmy się



na chwilę przy samym Tęczyńskim. Kim był ten człowiek? Ostatnią jego sławną misją było negocjowanie warunków opuszczenia zamku malborskiego przez załogę czeską. To ważny szczegół. Ważny z dwóch powodów. Za poddanie twierdzy Czesi zażądali monstrualnej zupełnie sumy - 436 tysięcy dukatów. Żeby mieć jakieś wyobrażenie o wielkości tej sumy, przypomnijmy, na ile szacowano dochody poszczególnych władców w naszej części Europy. Król Węgier Maciej Korwin miał ponoć 400 tysięcy dukatów rocznego dochodu, margrabia brandenburski miał przychody rzędu
100 tysięcy dukatów rocznie.



O dochodach króla Francji krążyły legendy, najpewniej nieprawdziwe, a o Kazimierzu Jagiellończyku pisał Fryderyk Papee, iż w najbardziej tłustych latach mógł liczyć na dochód w wysokości najwyżej 70 tysięcy dukatów.... Wróćmy do Malborka i trzymających go Czechów, którzy zażądali od króla 436 tysięcy złotych dukatów. Skarb zapłacił połowę. Połowę, czyli 218 tysięcy, a to daje dwa razy więcej niż roczny dochód skarbu Brandenburgii i więcej niż połowa rocznego dochodu wielkich i bogatych Węgier. Skąd skarb wziął te pieniądze? Myślę, że z podatków, którymi obłożył szlachtę. Myślę, że trochę dołożyli biskupi, coś tam przyszło z żup solnych i jakoś udało się tę sumę uzbierać.



Jest to jednak tylko połowa haraczu. Kto zapłacił drugą połowę? Miasta pruskie. Nie wiemy, czy był to dla mieszczan z Gdańska, Torunia i Chełmna wydatek duży, sądzę, że tak, ale nie aż tak duży, by nadszarpnęło to podstawy ich egzystencji i źle rokowało na przyszłość, kiedy wszystkie trzy ośrodki zostały włączone do Polski. Do kraju, który miał niewydolny system fiskalny i nie mógł ściągnąć odpowiedniej sumy pieniędzy na ważną i potrzebną wojnę, jak głosi obiegowa opinia. Przyjmijmy, że Fryderyk Papee ma rację, że król Kazimierz nigdy nie

wycisnął z państwa więcej niż 70 tysięcy dukatów rocznie. Jak wobec tej nędzy mógł utrzymać tak wielki kraj? Jak mógł go obronić? Jak w ogóle śmiał myśleć o prowadzeniu zaczepnych wojen, kiedy tysiąc jezdnych kosztowało 24 tysiące dukatów rocznie? Mógł, ponieważ jego główną siłą i główną siłą państwa była solidarna, umocniona przywilejem i własnością oraz wiarą w jednego Boga, szlachta i magnateria.


Pokłócona nieraz, to prawda, agresywna i wsobna, ale zdecydowanie lojalna wobec własnej klasy, ale także - choć w drugiej kolejności - wobec korony. Nie mogło być inaczej, kiedy król był Litwinem i bardzo długo odzwyczajał się od przedkładania spraw litewskich nad polskie. Gdyby było inaczej, budżety Macieja Korwina, margrabiego brandenburskiego, Krzyżaków oraz cesarza wystarczyłyby w zupełności do tego, by rozparcelować polsko-litewską unię w niedługim czasie. Nie doszło do tego.


Nie doszło, bo czynnik lokalny był bardzo silny. Tak silny, że żadne ówczesne urządzenia wojenne, żaden brandenburski i węgierski fiskalizm, żaden wyszkolony w rzemiośle wojennym czeski heretyk
nie mógł się z nim mierzyć. O tym wszystkim nie pamiętamy i nie chcemy pamiętać, bo historycy polscy i obcy głoszą kult silnego państwa, które bierze w obronę pozbawionych możliwości działania, a jedynie płacących podatki obywateli. Obywatele ci - co dla tej propagandy jest oczywiste - winni jeszcze na jedno skinienie oddawać życie na polu bitwy. Wróćmy jednak do Malborka i siedzących tam Czechów. 436 tysięcy


sztuk złota. Niezła sumka. Ktoś musiał zebrać te aktywa w jednym miejscu, policzyć, pokwitować odbiór, wziąć odpowiedzialność na swoje barki i z całym tym bogactwem ruszyć za mury miasta, żeby porozumieć się z Czechami. Nie było to ani proste, ani bezpieczne; człowiek taki musiał mieć jakąś płaszczyznę porozumienia z tymi ludźmi, którzy byli po prostu zgrają uzbrojonych i dobrze wyszkolonych bandytów, wymachujących, prócz włóczni, dodatkowo swoją doktryną religijną, wielce dla części społeczeństwa średniowiecznego atrakcyjną, bo obiecującą nie tylko łatwy zysk, ale jeszcze przygody i wesołe życie w ciągle zmieniających się okolicznościach. W końcu Czesi wynajmowali się do walki w różnych krajach, dużo podróżowali, co zapewne podnosiło atrakcyjność ich oferty.


Żeby się z nimi porozumieć, trzeba było mieć podobne doświadczenia i podobne spojrzenie na życie, ale trzeba było także być lojalnym wobec króla i państwa. I takim człowiekiem właśnie był Andrzej Tęczyński. Miał on za sobą pewne doświadczenia, które stawiały go wobec Czechów w świetle dosyć korzystnym i mogły budzić ich zaufanie - był pan Andrzej dawnymi laty członkiem konfederacji Spytka z Melsztyna, należał po prostu do tak zwanych polskich husytów. Jak się z tego wykręcił po klęsce zadanej przez Oleśnickiego wojskom Spytka nad Nidą, nie wiemy, ale możemy przypuszczać.



...Jagiellonowie nie lubili Oleśnickiego, ale lubił go papież. Gwarantował on bowiem, że kraj pozostanie przy katolicyzmie i nie popadnie w herezję. Oleśnicki gwarantował także, że magnateria będzie wierna Kościołowi nawet wtedy, kiedy król pobłądzi i zacznie skręcać w kierunku jakichś dziwnych doktryn. Tęczyński zaś popierał tę opcję jako magnat i jako katolik. Nie oznaczało to bynajmniej zdrady wobec króla, chciał Andrzej Tęczyński jedynie tego, by biskupem krakowskim został bratanek jego dotychczasowego protektora - Zbigniewa Oleśnickiego.


To wszystko są hipotezy; nawet jeśli coś na ten temat mówią źródła, to tych fragmentów nie cytuje się w opracowaniach. Pozostańmy więc przy rozważaniach hipotetycznych. Zwolennik biskupa Oleśnickiego, człowiek mający za sobą dość poważną misję, popierający papieskiego kandydata na biskupstwo krakowskie, idzie odebrać od płatnerza Klemensa zbroję, którą zostawił tam dla oczyszczenia. — Dwa floreny — mówi płatnerz Klemens. — Chybaś chłopie blekotu się najadł — Tęczyński na to. Płatnerz swoje. Od słowa do słowa dochodzi do awantury. Poważnej, bo znieważenie czynne męża nie było błahostką. Tęczyński policzkuje Klemensa i wychodzi z warsztatu. Jest jednak świadom tego, co zrobił, bo nie idzie wcale do karczmy, żeby tam z przyjaciółmi spędzić wieczór przy kufelku i poszydzić sobie trochę z bezczelnego łyka, ale zmierza wprost do ratusza, żeby złożyć w tej sprawie zeznanie przed rajcami, zanim zrobi to płatnerz Klemens. To ważny szczegół.


Magnat, pan z panów, dokonawszy czynu niegodnego, idzie wprost do rady miasta, żeby złożyć zeznania, skargę na mieszczanina i szukać sprawiedliwości. Po złożeniu zeznań Andrzej Tęczyński wychodzi z ratusza i idzie na Bracką do kamienicy, w której wynajmował mieszkanie wraz z synem Janem. Kamienica ta należy do rajcy miejskiego Mikołaja Kridlara. W tym samym domu mieszka także inny członek rady miasta Walter Kesling. Tęczyński odbywa z nimi naradę, ale nie wiemy, o czym tam rozmawiano. „Nieszczęśliwym trafem" - jak pisze Stanisław Waltoś w „Pitavalu krakowskim" - obok kamienicy przy Brackiej przechodził akurat płatnerz Klemens prowadzony do ratusza na przesłuchanie przez miejskiego pachołka. Zobaczył Tęczyńskiego i zawołał: „Panie, pobiłeś mnie i dałeś mi policzek sromotnie w moim własnym domu, ale nie będziesz mnie już więcej
bił". Jeśli tak rzeczywiście było, to znaczy, że prawo w Polsce traktowano serio. Jeden policzek wymierzony w czasie sprzeczki i Tęczyński, brat kasztelana krakowskiego, pędzi do ratusza, by się tam tłumaczyć ze swojego temperamentu.

Wielka rzecz. Klemens, płatnerz, łyk, płacący jeden tylko podatek - szos - w wysokości 2 groszy od grzywny dochodu, podchodzi do całej sprawy raczej bezstresowo - Długosz twierdzi, że nie dość, iż wdał się w ponowną kłótnię z Tęczyńskim, będąc pewnym swojej racji, to jeszcze groził, że „lepiej mu zapłaci". Czyli groził Tęczyńskiemu w obecności świadków.


Andrzej Tęczyński - sądzę, że coraz bardziej świadom tego, co się dookoła niego zaczyna dziać - nie wytrzymał nerwowo i rzucił się na Klemensa, pobiwszy go już wtedy naprawdę. Pomagał mu syn Jan i wierna służba. Pachołkowie miejscy, którzy przyglądali się całej scenie, nie interweniując, odnieśli pobitego Klemensa do domu. Nie zeznawał on tego dnia w ratuszu. Ciekawe okazały się reakcje obydwóch rajców, którzy mieszkali w tym samym co Tęczyński domu. Pobiegli oni natychmiast do rady opowiedzieć, co się wydarzyło. Opowiedzieć o tym, że magnat pobił płatnerza po raz drugi.


Stanisław Waltoś ciągnie swą opowieść o sprawie Tęczyńskiego, używając takiego oto eufemizmu: „z ratusza, na nieszczęście, wieść, przedostała się na miasto". Ciekawe, kto ją tam wyniósł? Może ci sami świadkowie, mieszczanie, którzy słyszeli, jak prowadzony na przesłuchanie płatnerz lży magnata, jak go prowokuje i jak tamten rzuca się na niego bardzo wyraźnie sprowokowany. Pewnie tak, bo kto inny miałby to zrobić? W mieście zaczynają bić dzwony, na rynku gromadzą się spore grupki mieszczan, których powiadomiono o zajściu. Czy myślą oni o tym, żeby załagodzić sprawę? Żeby iść do rady i składać zeznania? Nie, wcale o tym nie myślą.


Przeciwnie, są uzbrojeni i gotowi do rozprawy nożowej. Tak po prostu i od razu. Niestety nie znamy imion i nazwisk tych, którzy gromadzili się tamtego lipcowego wieczora z bronią w ręku na krakowskim rynku, nie wiemy też, czy byli to rzeczywiście mieszczanie, a jeśli tak, to z jakiego miasta pochodzili. Czy z Krakowa? Czy może z jakiegoś innego, nawet bardzo odległego, na przykład z Wrocławia, który w tamtych czasach mocno z Krakowem konkurował. Nie wiemy, kim byli ci ludzie. Ot, po prostu tłum zaczął gromadzić się na rynku, słysząc dźwięk dzwonów. Uzbrojony tłum. W następnym akapicie Stanisław Waltoś, historyk z Krakowa, przechodzi już samego siebie oraz wszelkie granice przyzwoitości. Pisze tak: „rada próbowała jeszcze zapobiec ewentualnym ekscesom. Zamknięto bramy miasta, a delegacja rady udała się na zamek królewski ze skargą na wyczyny Tęczyńskiego".



Rajcy krakowscy: Kridlar, u którego Tęczyński mieszkał z synem i służbą, któremu płacił komorne i u którego zostawił dobytek i rozmaite dobro oraz Kesling, widząc, jak Klemens płatnerz prowokuje ich gościa, a wcześniej słysząc odeń, jak cała sprawa się przedstawiała, idą wraz z innymi rajcami do królowej, żeby tam się poskarżyć na tegoż właśnie Tęczyńskiego. Wcześniej zaś każą zamknąć bramy, żeby Andrzej Tęczyński ani nikt z jego ludzi nie uciekł z Krakowa przed zwołanym dzwonami, bijącymi na polecenie nie wiadomo kogo, uzbrojonym tłumem. To się według Stanisława Waltosia nazywa próbą zapobieżenia ewentualnym ekscesom. Postępowanie królowej Elżbiety świadczyć może o tym, że miała ona pełną świadomość tego, co się odbywa w mieście i jak poważne sprawy przychodzi jej rozpatrywać. Kazimierz Jagiellończyk stał wtedy obozem pod Inowrocławiem i szykował się do kolejnej rozprawy z Krzyżakami.

 Ona zaś, kobieta, matka i opiekunka musiała rozsądzić spór pomiędzy człowiekiem nieprzychylnym, ale potrzebnym jej mężowi oraz kierowaną przez nieznane jej osoby, zdecydowaną na wiele mafią, która również była potrzebna jej mężowi i jej rodzinie. Elżbieta zarządziła, co następuje - w mieście ma być spokój, a strona, która go zakłóci, musi zapłacić stronie przeciwnej 80 tysięcy grzywien srebra. Grzywna krakowska zaś to - przypomnijmy - 48 groszy praskich. Tyle zdecydowała królowa na początek, deklarując, że sprawę całą rozsądzi nazajutrz. Kazała również wezwać Tęczyńskiego na
Wawel. Uczyniła to ponoć na prośbę panów rady.


Ciekawie opisane jest to, co się stało potem. Oto królowa wzywa Tęczyńskiego na Wawel. Na ulicach gromadzi się coraz więcej uzbrojonych ludzi, którzy - jak podają „Monumenta Poloniae historica" wydane we Lwowie w 1878 roku - wołają do rajców: „oto patrzcie jaki gwałt popełniono, tyle razy skarżyliśmy się na nasze krzywdy, a nigdy nie staraliście się nas obronić". To jest zdanie wprost fantastyczne. Oto rzemieślnik, świadom tego z całą pewnością, zawyża cenę usługi. Czyni to kierowany złą wolą, bo przecież nie głupotą; musiał się z Tęczyńskim na jakieś pieniądze umówić wcześniej - nie mogło być inaczej albo obaj wiedzieli, jakie są ceny usług płatnerskich i umowa nie była potrzebna. Rzemieślnik ten zostaje spoliczkowany, a następnie pobity w wyniku swoich własnych, świadomie kontynuowanych prowokacji. Sprawca chce się oddać sprawiedliwości i złożyć
zeznania.

Wszyscy jednak dookoła mu to uniemożliwiają. Najbardziej zaś ci, którym powinno na tym najbardziej zależeć, czyli rajcy miejscy. Na ulicach, nie wiadomo przez kogo zwołany, pojawia się tłum, który za nic ma prawo i obecność w mieście królowej, za to głośno wyrzeka na spotykające go niesprawiedliwości. Tłum ten uaktywnia się w chwili, kiedy rajcy ustalają z królową, że Tęczyński ma iść przez całe miasto wprost do zamku i wytłumaczyć się przed jej majestatem. Długosz zaprzecza legendom, jakoby rajcy miejscy próbowali opanować nastroje tłumu. Co to znaczy, że nie próbowali ich opanować? To znaczy, że pozwalali na ich podsycanie znajdującym się w tłumie prowokatorom.



Andrzej Tęczyński - nie byle kto, brat kasztelana krakowskiego i pan wielu zamków - jest naprawdę przerażony. Doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że cała sprawa ma charakter zemsty. Nie wie tylko, i my także tego na razie nie wiemy, za co jest ta zemsta i kto za nią stoi. Jedyne co może zrobić, to zabarykadować się w kamienicy Kridlara wraz z synem i służbą. Widać już bowiem gołym okiem, że miasto za nic ma decyzję królowej o wpłaceniu wadium za zakłócanie spokoju, że 80 tysięcy grzywien srebra nie robi na mieszczanach wrażenia. Chodzi o to, by zabić Tęczyńskiego. Andrzej Tęczyński ani myśli wychodzić na miasto. Wie, że jest w pułapce, którą zastawili Kridlar i Kesling. Wie, że żądanie, by stawił się na Wawelu, to prowokacja mająca skłonić go do opuszczenia domu. Jeśli to zrobi, jeśli wyjdzie na ulicę, nic go nie uratuje. Zabiją go na pewno, a z nim jego syna Jana i całą służbę.

Nie pomoże mu brat, kasztelan krakowski, ani inni możni panowie. Większość z nich bowiem jest w obozie pod Inowrocławiem. Chce się bronić. Razem z nim w kamienicy Kridlara zamknięci zostali: Spytko IV z Melsztyna, syn zabitego pod Grotnikami polskiego husyty, Mikołaj Secygniewski, syn Jan zwany Rabsztyńskim, kilku przyjaciół oraz służba. Wszyscy otoczeni to wielcy panowie piastujący poważne funkcje. Spytko jest kasztelanem zawichojskim, Secygniewski to dworzanin króla, postać znana i rozpoznawana. Nie ma to jednak znaczenia. Są otoczeni w kamienicy przy Brackiej przez wrogi i uzbrojony tłum.


Królowa, zadowolona z wydania sprawiedliwych decyzji, znajduje się na Wawelu i czeka na przybycie Tęczyńskiego. Nie ma jednak szans na to, by spełnić jej żądanie. I wszyscy o tym wiedzą. Ciekawe, czy ona również? Kiedy sytuacja robi się naprawdę groźna, Tęczyński podejmuje decyzję o ucieczce. Przedostaje się wraz z towarzyszącymi mu osobami do pobliskiego kościoła Franciszkanów, który otoczony jest ogrodem przylegającym do terenów zamkowych. Chce w tajemnicy dostać się do królowej. Tłum tymczasem przeszukuje pustą już kamienicę Kridlara. I tutaj zatrzymajmy się na chwilę przy kolejnej frazie nieocenionego Stanisława Waltosia. „W jaki sposób ludzie dowiedzieli się, że Tęczyński znajduje się w kościele Franciszkanów, nie wiadomo. Może ktoś zobaczył przemykających się chyłkiem do kościoła szlachciców, albo też któryś z uciekających
nieopatrznie zdradził się" - zastanawia się Waltoś.


Ciekawe który? właścicielem Sieniawy. Gdzie jest ta Sieniawa? Dziś to wieś na Podkarpaciu w gminie Rymanów. Nie mylmy jej z miastem Sieniawa położonym niedaleko. Założył ją w 1438 Dobiesław z Sienna herbu Dębno, jego rodzina pozostawała właścicielem Sieniawy jeszcze w 1441 roku. Dobiesław z Sienna był ojcem Jakuba z Sienna, którego popierał Tęczyński w staraniach o stanowisko arcybiskupa krakowskiego. Dobiesław z Sienna był także stryjem Zbigniewa Oleśnickiego, herbu Dębno, który w bitwie pod Grotnikami pokonał oddziały Spytka III z Melsztyna, a jego samego kazał ponoć dobić na polu walki. Przy tymże Spytku III znajdował się wówczas Andrzej Tęczyński, jego rzekomy stronnik i przyjaciel. W rzeczywistości człowiek Zbigniewa Oleśnickiego, który był gwarancją zwycięstwa nad polskimi husytami. To oczywiście tylko hipoteza. Można ją przyjąć, można odrzucić. Spójrzmy jednak, co się dzieje dalej.



Tęczyński próbuje schronić się na wieży kościoła Franciszkanów, boi się i wie, że wieża to pułapka, schodzi więc po schodach, żeby poszukać lepszej kryjówki. Tłum jest już w kościele. I tu oddajmy jeszcze raz głos Waltosiowi - „Tęczyński przywołał po cichu kręcącego się w pobliżu Jana Dojzwona
rodem z Warszawy i poprosił go o ratunek. Miał nawet poprzeć swą prośbę argumentem w postaci 200 złotych. Na dobrą sprawę nic nie można było już zrobić. Trudno się dziwić Dojzwonowi, że krzyknął do tłumu: «Pan Andrzej zdaje się na waszą łaskę i prosi was o bezpieczne przejście, bo chce
się stawić przed urzędem radzieckim na ratuszu!» " (Waltoś cytuje w tym fragmencie Długosza).


Mamy więc sytuację kuriozalną. Oto w zakrystii siedzi przerażony Tęczyński, w kościele kłębi się tłum z nożami i kordami w rękach, a koło ołtarza kręci się osobnik nazwiskiem Jan Dojzwon, który w dodatku jest rodem z Warszawy. Ta zaś od dawien dawna leży na Mazowszu. Nie wiemy, kim był ten człowiek. Wiemy natomiast, że Spytko IV był także kasztelanem wiskim, Wizna zaś była grodem na Mazowszu broniącym tegoż Mazowsza od strony Prus, a dawniej Litwy. Położona była także Wizna na ważnym szlaku handlowym prowadzącym z Krakowa przez Warszawę do Wilna, miała sporo przywilejów i do tej całej Warszawy było stąd stosunkowo niedaleko. Ta sugestia to również hipoteza, wcale nie musiało tak być, jak przypuszczam. Dojzwon po prostu był akurat w kościele Franciszkanów w Krakowie, przyszedł się pomodlić i jak raz trafił na tego Tęczyńskiego, który wbiegł tam zdyszany i przestraszony. Jan Dojzwon wcale nie musiał być człowiekiem Melsztyńskiego. Sam zaś Spytko wcale nie musiał mieć wobec Tęczyńskiego morderczych zamiarów.

Po prostu przypadkiem znalazł się w jego towarzystwie tamtego fatalnego dnia. Słysząc słowa Jana Dojzwona tłum oczywiście zareagował tak, jak przypuszczamy: rzucił się na Tęczyńskiego, który próbował schronić się w zakrystii. I tylko jeden Stanisław Waltoś, krakowski historyk, mógł ten jakże ważny moment psychologiczny skwitować zdaniem - „Słowa Dojzwona wywarły zupełnie odmienny skutek. Tłum rzucił się na Tęczyńskiego". Otóż słowa te wywarły właśnie taki skutek, jaki miały wywrzeć - tłum rzucił się na Tęczyńskiego, bo tego właśnie chciał Jan Dojzwon rodem z Warszawy położonej, tak jak Wizna, na szlaku handlowym z Krakowa do Wilna.




Pierwszy cios dosięgną! Tęczyńskiego na progu zakrystii, nie wiemy czym go zadano, ale na pewno było to narzędzie bardzo specjalistyczne i człowiek, który zadał ów cios musiał być nie lada mistrzem w posługiwaniu się tym sprzętem. Tęczyński został po prostu oskalpowany. Za jednym zamachem. Oddajmy głos kanonikowi Długoszowi: „Głowa długo opierająca się zabójczym ciosom pękła i mózg z niej wytrysnął. Pastwił się lud jeszcze nad ciałem zabitego, wlokąc je z kościoła aż do ratusza kanałem ulicznym, w biocie uwalane, a od miejsca do miejsca skłute i skrwawione, z obszarpaną brodą i głową obdartą.


 Przez dwa dni leżało potem na ratuszu, a dopiero trzeciego dnia przeniesiono je do kościoła św. Wojciecha, a czwartego oddano przyjaciołom, którzy je pochowali w Wielkim Książu". Ciekawy jest los pozostałych towarzyszy Tęczyńskiego, którzy razem z nim zamknęli się w wieży przed rozszalałym tłumem. Oto syn zabitego, Jan, korzystając z chwilowej nieuwagi tłumu (ach, te momenty chwilowej nieuwagi uzbrojonego tłumu!) uciekł z wieży i schronił się w piecu chlebowym,
który stał w mieszkaniu nieznanej z nazwiska wdowy. Stamtąd zaś poprzez dom Długosza i ulicę Kanoniczą przedostał się za mury miasta. Reszta, jak podaje Długosz, broniła się w wieży do nocy i cały następny dzień. Potem Secygniewski i Melsztyński dostali od mieszczan gwarancję osobistego bezpieczeństwa i zostali odprowadzeni do ratusza, gdzie - jak pisze ten sam Długosz pojednali się z rajcami i zostali wypuszczeni na wolność. Chciałem teraz zwrócić uwagę na jeden szczegół. Oto Andrzej Tęczyński, wojownik, rycerz, człowiek miecza, dla którego nie stanowi problemu wyrżnięcie w pysk oszukującego go jawnie rzemieślnika, miast dobyć miecza i drogo sprzedać swoje życie, ucieka przed tłumem. Dlaczego?


Otóż dlatego, że wierzy w sprawiedliwość królewską i opamiętanie mieszczan. Jest wręcz człowiekiem króla, wszak wypełniał dla niego ważne misje. Nie wierzy w to, że coś może mu się stać naprawdę w grodzie królewskim. Do końca liczy, że w klatce, w której go zamknięto, jest jakaś szczelina. Nie zabija nikogo, nie rani nawet, nie robi nic, co mogłoby pogorszyć jego sytuację w czasie ewentualnego, przyszłego procesu przed królem. I to go gubi. Król bowiem, uwielbiany przez wszystkich krakowskich historyków król Kazimierz Jagiellończyk, nie jest bynajmniej tym typem osobowości, jakim chcą go widzieć pokolenia krakowskich historyków i pokolenia pasjonatów historii w całej Polsce, a także sam ksiądz kanonik Długosz. Jest król Kazimierz człowiekiem skrytym i realizującym pewien plan, plan, w którym pomagają mu członkowie rozmaitych lokalnych mafii załatwiający przy tym swoje własne interesy.




Dawna rozprawa z Melsztyńskim, której dokonali Oleśnicki i Tęczyński, jeden jawnie, drugi skrycie, była korzystna dla państwa i korzystna dla Kościoła. Potem jednak przyszedł czas zmian, Władysław III Warneńczyk przywrócił rodzinę Melsztyńskich do czci i zwrócił im dobra. Kazimierz Jagiellończyk zaś wprost poparł jego stronników oraz coś co nazwalibyśmy opcją czeską. Było mu to potrzebne z początku do ustawienia właściwych relacji z bandami czeskich najemników wynajmujących się Krzyżakom, a potem, już po śmierci Andrzeja Tęczyńskiego, do usadzenia na tronie w Pradze najstarszego syna Władysława.


 Czy życie Tęczyńskiego było ceną, jaką wyznaczyli Melsztyńscy za włączenie się w program królewski? Nie jedyną zapewne, jeśli przypomnimy sobie dobra sieniawskie i kasztelanię wiską. Tak więc może nie cena, ale jakiś bonus, coś ekstra. Może król, nie rozumiejąc wszystkich zawiłości krakowskiego życia i nie dostrzegając wszystkich prowadzących w przeszłość ścieżek, postawił na początku na Tęczyńskiego, i to on właśnie negocjował z Czechami opuszczenie Malborka. Potem król połapał się już, jak sprawy wyglądają i posłał kogoś do Melsztyńskich na rozmowy. Oni zaś, mając świadomość palących potrzeb i wiedząc, że bez wsparcia najemnych żołnierzy król niczego nie wygra, postawili warunki nie dość że twarde, to jeszcze trudne do realizacji. Udało się jednak. Płatnerz Klemens, Jan Dojzwon, rajcy krakowscy i sam Melsztyński nie zawiedli. Tęczyński zginął, a jego ciało dwa dni leżało sprofanowane na ratuszu, w mieście, w którym kasztelanem był jego rodzony brat. W mieście, w którym rezydowała królowa mająca moc rozsądzania takich sporów.


To był prawdziwy skandal i należało od tego skandalu koniecznie odwrócić uwagę. Uczyniono to z niesłychanym wprost hukiem. Zanim jednak doszło do procesu i wyroków, sprawdźmy, co się stało w niektórymi pomniejszymi bohaterami dramatu. Oto płatnerz Klemens uciekł do Wrocławia. Tam jednak miejscowa rada, mająca bez przerwy na pieńku z Krakowem, Polską, królem i kupcami z Polski, kazała mu się wynosić. Pojechał więc do Zagania i tam w niedługim czasie umarł na coś, co Długosz określa bólem i dusznościami w piersiach. Mieszkaniec Warszawy nazwiskiem Dojzwon zniknął z miasta, a jego publiczny występ przed ołtarzem w kościele Franciszkanów, kiedy to wzywał uzbrojonych drabów, by przepuścili Tęczyńskiego nie na Wawel bynajmniej, ale do rady, był ostatnim znakiem życia, jaki dał potomnym. Nikt więcej o nim nie słyszał. Mikołaj Kridlar, któremu jako jednemu z pierwszych opowiedział Tęczyński o swojej niefortunnej przygodzie, wyniósł się wprost na zamek Melsztyńskich, gdzie doczekał lepszych czasów. Historyk krakowski Stanisław Waltoś, mając wszystko, co pokazaliśmy powyżej, przed oczami, nazywa Melsztyńskich przyjaciółmi domu Tęczyńskich.


 Nie wiem doprawdy, gdzie trzeba mieć rozum, żeby stawiać takie tezy. Reszta rajców zamieszanych w sprawę czekała, co się stanie. Król dowiedział się o śmierci Tęczyńskiego około 20 sierpnia. Stał wtedy obozem pod wsią Kamień na Pomorzu. Nie wiemy, jak zareagował, nie wiemy, czy uśmiechnął się, czy skrzywił, czy pokiwał głową w zadumie. Wiemy, że szlachta ziemi krakowskiej i sandomierskiej, która poczuwała się do solidarności ze zmarłym i jego rodziną, chciała natychmiast porzucić obóz i całą krzyżacką kampanię i ruszać do Krakowa celem wywarcia zemsty na rajcach.

urywek z "Baśni jak niedzwiedz" tom II, Gabriela Maciejewskiego

Książke można nabyć u pisarza...tutaj:
http://coryllus.pl/?page_id=69


O przepowiedniach dla Polski i świata, zbiór nadprzyrodzonych objawień dotyczących Polski tutaj:
http://popotopie.blogspot.com/2014/04/przepowiednie-dla-polski.html


Ponadświatowe intelekty, Matka Boża Anielska oraz Tritos Uranos



LINKI:
Dalsza część artykułu w tekście pt.: Polska przyszłość, czy Słowianie przetrwają Rozkaz 66 ?
albo:Armia ciemności iluminackiego kominternu vs Synowie Światłości i ich duchowa broń

"Czasami przyszłość prześwituje po polsku".

Armia ciemności iluminackiego kominternu vs Synowie Światłości i ich duchowa broń
Wielka rewolucja ufonautyczna towarzystwa Vril od filantropów - Polska kolejny raz najechana


Wielka duchowa bitwa - Polska wywyższona czy zasymilowana ?!







Międzynarodowy okultystyczny UFO-komintern
https://www.youtube.com/watch?v=nl9xcIBVGgI



Dostawali w głowę, byli kasowani i przymuszani - Polska w szponach NWO


(...)Jaki ważny sygnał zawierają w sobie przesłania z Oławy ? Otóż jest tam coś, co stawia te przesłania w najlepszym świetle jaki mogli byśmy przypisać objawieniom Maryjnym, coś co gwarantuje nam, iż są one autentyczną wiadomością z Nieba do Polaków. Pasują dobrze do czasów, w których przyszło nam żyć. W Polsce od roku około 1992 (zgodnie z tym co ujawnił znawca tej tematyki) toczy się skryty proceder niszczycielski naszego kraju. Działania te były bardzo dobrze ukrywane przed społeczeństwem. Wszystko było chronione przez tajne organizacje duchowe, nad którymi czuwa istota opisana w Apokalipsie Jana 9:11. Maryja w latach 1981-85 prosiła polskich kapłanów by "się dużo modlić za Ojca Świętego i kapłanów, szczególnie do ojca Kolbego. Przez to wielu kapłanów umocni się w swej wierze." Umocnienie w wierze przez Ojca Kolbego ma swój cel. Ten święty zakonnik jest szczególnie wprawiony w działalności anty masońskiej, a poprzez jego wstawiennictwo można się ustrzec od wpływu istot inno wymiarowych, które współpracują z masonerią, ale i samej masonerii, będącej pomocnikiem wspomnianego bytu nadprzyrodzonego !(...)


Krzyżacy - edycja Hollywood wersja HD

 https://www.youtube.com/watch?v=MgktFbRcSm0

 

 

Gdyby Amerykanie kręcili "Potop"

https://www.youtube.com/watch?v=PJqeczqJaag

 



Kiedy cześnik Sieciech odkłada swoją pokutę, we śnie otrzymuje napomnienie ze strony św. Idziego.
Pozbawiony niemal życia przez tura na polowaniu, odzyskuje potem zdrowie za wstawiennictwem św. Idziego.

W tym samym czasie książę i monarcha polski Bolesław — szczególny czciciel św. Idziego wyznawcy (jako że jego przyjście na świat rodzice, już długi czas niepłodni, uprosili przez zasługi św. Idziego) — oblegał zamek i miasto Szczecin rozbiwszy ftaml swój wojskowy obóz, by zmusić Pomorzan do uległości sobie i

swemu Królestwu Polskiemu. Wkładał też cały wysiłek w jego zdobycie, które wreszcie nastąpiło za pomocą Bożą i św. Idziego. Miał on wśród innych w swoim wojsku jednego rycerza, imieniem Sieciech, młodzieńca wymownego i dzielnego, jak rzadko który rycerz, w słowie i czynie, który pełnił u niego obowiązki podczaszego. Ale kiedy w pierwszym dniu oblężenia po wielu walkach stoczonych na oczach księcia pod murami miasta, wrócił wieczorem do obozu, nagle ogarnęło go przeczucie i lęk, jakby nazajutrz miał zginąć od nieprzyjacielskiego miecza przy zdobywaniu zamku. Zaczął tedy nie potajemnie, ale otwarcie mówić do przyjaciół, że nie wróci do oblegania zamku i miasta, jeśli się wcześniej nie wyspowiada i nie zmyje swoich grzechów.

 Ale kiedy następnego dnia o świcie książę Bolesław i jego rycerze ruszali do ataku na zamek i miasto, cześnik Sieciech, odzyskawszy odwagę, zapomniał łatwo o swoim przyrzeczeniu i bez spowiedzi poszedł z innymi rycerzami do walki. Kiedy wracał, przejęty tym samym niepokojem o swoje zdrowie, ponowił swój ślub, że się wyspowiada, zanim podejdzie pod mury. I tak przez parę dni, kiedy w czasie ataku ogarniał go lęk, obiecywał, że wyrzeknie się występków i oczyści się w pełnej skruchy spowiedzi, a następnego dnia, mimo strachu i słabości zaniedbywał spełnienia swego przyrzeczenia. Bo ów rycerz Sieciech, podobnie jak inni, obiecywał poprawę, kiedy go ogarniał strach i poczucie słabości, by w momencie, gdy sprawy przybiorą dawny obrót, wrócić w jakże doskonały sposób do tej samej pychy i niegodziwych obyczajów. Kiedy po zdobyciu grodu i pokonaniu wrogów oraz po zajęciu miasta i zabraniu znaczniejszych zakładników, wracali do siebie, wymieniony poprzednio cześnik Sieciech, nadużywając łaskawości i wielkodusznej cierpliwości Bożej, która go nie zaraz dosięgła, zaczął się chełpić przed towarzyszami broni, że z Bożej, która go nie zaraz dosięgła, zaczął się chełpić przed towarzyszami broni, że z
wielkim pożytkiem i bardzo rozsądnie odsuwał odbycie pokuty i spowiedzi, ponieważ dzięki zwłoce uratował życie, które by był stracił przez szybkie odprawienie pokuty.

Kiedy te słowa wynosili w pochwałach niektórzy słudzy młodzieńca, sami skłonni do pychy, ludzie rozsądni i budzący szacunek, patrząc z pogardą i niechęcią na zuchwałe postępowanie [Sieciecha], robili mu wyrzuty i odstępowali od niego. A gdy Sieciech następnej nocy zasnął, pokazał mu się we śnie święty opat Idzi, przyprószony czcigodną siwizną. Choć go Sieciech nigdy nie widział, jednak pod wpływem natchnienia z nieba poznał go. A [święty] powiada: „Sieciechu, ty wprawdzie chwalisz się, że uniknąłeś śmierci dzięki odłożeniu spowiedzi, modlitwy i pokuty. A ja ci przepowiadam, że twoja śmierć jest bardzo bliska". Po tych słowach głos i widzenie znikły Sieciechowi. A ten przerażony widzeniem i przepowiednią, choć poczuł osłabienie we wszystkich członkach, nie powziął jednak pod wpływem tego poprawy i po pięciu dniach poszedł z księciem Bolesławem na polowanie w ustronie leśne w okolicach Wrzosina , gdzie znajdowała się wielka ilość żubrów. Książę Bolesław, zabiwszy już wiele dzikich zwierząt, wypłoszył jednego niezwykle dużego i dzikiego — gardzącego towarzystwem innych — żubra, z legowiska, w którym się ukrywał, który w ich języku nosi nazwę jedyniec1, [co znaczy] jedyny, niezwykły.

Zwierzę, chcąc uniknąć pokąsania przez psy i pokłucia oszczepami rycerzy, omijając uparcie wszystkie zasadzki, wyrwało się i zaatakowało przypadkiem cześnika Sieciecha. Ten, uważając za rzecz haniebną ucieczkę lub ukrywanie się na oczach księcia Bolesława i innych towarzyszy broni, zeskoczywszy z konia godził oszczepem w zwierzę. Chybiwszy pada płasko na ziemię, by przez to położenie się uniknąć srogiej [zemsty] zwierza. A tur, który zazwyczaj uparcie atakuje osoby leżące, najpierw podeptał Sieciecha kopytami, a następnie pobódł. Towarzysze bezskutecznie usiłowali mu nieść pomoc. Na koniec wziął go na rogi i podrzucił wysoko na miejscu. Podrzucając nim kilka razy, jak jakąś piłką, zrzucił go wreszcie pogruchotanego i półżywego w kolczaste krzaki. Kiedy zwierzę odeszło, służba podniosła go i zawiniętego w sukno wiozła do najbliższego miasta. Ponieważ żaden z jego zmysłów nie wykazywał dość życia, a stracił też przytomność wskutek częstego podrzucania przez zwierzę, bliscy i służba opłakiwali go, jakby już lada chwila miał umrzeć. Ale kiedy już był bliski śmierci, ukazał się mu św. Idzi w takiej postaci, jak poprzednio na jawie, i udzieliwszy łagodnej nagany za upór i zaniedbanie pokuty, powiedział do niego: „Jeżeli mnie nie wezwiesz na pomoc, nie zdołasz w żaden sposób uniknąć grożącej ci śmierci". Sieciech zaś, patrząc na świętego Bożego Idziego zupełnie jak na kogoś znajomego i bliskiego sobie, przepełniony wielką radością i głęboką nadzieją odezwał się tymi słowy: „Błagam cię na klęczkach, święty Boży, byś przede wszystkim uzyskał dla mnie dobre zdrowie.

 Następnie, byś się wstawił za mną u najmiłosierniejszego Pana. Przyrzeknij Mu, że poprawię moje życie, obyczaje i postępowanie, będę czynił pokutę, która musi mnie spotkać za to, czego się dopuściłem i że jak najrychlej odwiedzę pieszo twój grób i klasztor". Na to święty: „Ja na twoją prośbę ofiaruję ci moją pomoc i płynące z litości wstawiennictwo u Najwyższego, który nikogo nie chce zgubić, ale wszystkich zbawić. Upoważniony przez majestat Boży, zwracam ci już całkowicie zdrowie. Ty bądź ostrożny na przyszłość i nie zaczynaj na nowo twoich występków, byś dodając do dawnych ciężkie przewinienia nie naraził się sam na cięższą karę". Dziwna rzecz. Po zniknięciu widzenia cześnik Sieciech, poczuwszy siły we wszystkich [nawetl połamanych i zgruchotanych doszczętnie członkach, bez żadnej lekarskiej pomocy ze strony ludzi, budząc zdziwienie i podziw u całej służby i bliskich, którzy tam byli obecni, udał się pieszo do klasztoru w Prowansji1, w którym spoczywa św. Idzi, i ofiarowawszy dary wśród pokornych modłów pochwalnych, wyznał, że święty Boży był jego opiekunem i wybawcą od niebezpieczeństwa. Po powrocie do siebie w prochu, z sercem skruszonym i pokornym opłakiwał swoje brzydkie występki.

Święty Idzi albo Egidius pochodzi z królewskiego rodu Grecji. Urodził się w Atenach prawdopodobnie w roku 640 a zmarł w 721. Jego rodzice to Teodor i Pelagia. Jako bogaci dali synowi wszechstronne wykształcenie, ale szczególnie nauczyli go kochać Pana Boga i wszystko poświęcić dla Królestwa Niebieskiego. Takie wychowanie nie kazało długo czekać na swoje owoce. Idzi zajaśniał w swojej Ojczyźnie jako młodzieniec biegły w różnych naukach, ale szczególnie zasłynął cnotami: czystością obyczajów, pokorą i miłosierdziem dla biednych. Po wczesnej śmierci rodziców całą swoją majętność rozdaje ubogim. Pewnego razu, gdy okrył ciężko chorego kalek,tenże szybko wyzdrowiał i tym według opinii ludzi Pan Bóg potwierdził świętość życia Idziego i dał znać jak Mu siępodobał ten czyn chrześcijańskiego miłosierdzia.

Poprzez morze dostaje się na południe Francji. Tutaj nad brzegami rzeki Rodonu napotyka pobożnego młodzieńca Werdema i obaj udali się na pustkowie, by z dala od ludzi, mogli całkowicie oddać się rozmyślaniu o rzeczach Boskich i w coraz większej miłości się ćwiczyć. Lecz nie długo cieszyli się tym błogim spokojem. Świątobliwość ich życia i cuda przez Boga za ich modlitwą zdziałane, zaczęły sprowadzać ciekawych i rozsławiać imię pustelników. Wtedy to Idzi pomyślał, że łatwiej będzie samemu ukryć się i uniknąć sławy ludzkiej. Wyszukuje sobie w głębi puszczy jaskinię, spędzając czas na modlitwie i pracy. Podanie głosi, że Pan Bóg dostarczył mu łani jako towarzyszki samotnego bytowania i karmicielki, bo
karmiła go swoim mlekiem. To właśnie łania miała go "zdradzić" przed światem. Widocznie takie było zrządzenie Boże.

Pewnego razu król Wizygotów Flawius zapędził się na polowaniu w puszczy, a jeden z myśliwych królewskich zobaczywszy łanię, gonił ją psami aż do jaskini Idziego. Tam łania się schroniła, a kiedy psy żadną miarą nie chciały wejść do wnętrza groty, jeden z myśliwych napiął łuk i zamiast ugodzić strzałą łanię, zranił człowieka, którym był nasz święty. Wówczas do jaskini zbliżył się sam król, a dopatrzywszy się w pustelniku męża Bożego ofiarował mu znaczne skarby. Pustelnik jednak skarbów nie przyjął, godząc się jedynie na to, aby na tym miejscu stanął jedynie klasztor pustelniczy. Odtąd król odwiedzał Idziego sięgając rady w różnych potrzebach i polecając się jego modlitwie.



Czy "maszyneria pieniądza" to maszyneria magiczna ? Trzeba najpierw zdefiniować pojęcie czarów, magii

Magia to bardzo wieloznaczne pojęcie. Istnieje "magia kina", "magia ceremonialna", "magiczna sztuczka", itp. - lecz choć doskonale wiadomo, co które sformułowanie oznacza, to jednak w każdym odniesienie do "magii" niesie zupełnie inne skojarzenia, gdyż po prostu zupełnie co innego oznacza. Warto jest więc te znaczenia choćby wstępnie usystematyzować, zanim podejmiemy kroki w kierunku zrozumienia dalszych, bardziej szczegółowych aspektów tego jakże popularnego pojęcia.

Magia, definicja słownikowa

Według słownika języka polskiego magia to "ogół wierzeń i praktyk opartych na przekonaniu o istnieniu sił nadprzyrodzonych, których opanowanie jest rzekomo osiągalne dzięki stosowaniu odpowiednich zaklęć i czynności wykonywanych w określony sposób i przez określone osoby". Wszystkie inne definicje, również te metaforyczne i racjonalne, biorą swój początek właśnie w niej. W skrócie więc, najbardziej bazową definicją magii jest posiadanie tajemniczej i niewytłumaczalnej mocy sprawczej. Można jednak to interpretować na wiele sposobów.Czyli w dzisiejszym czasie cywilizacji "maszynerii pieniądza" pewne osoby wykonują "zaklęcia" w pewnych instytucjach i mogą dzięki nim zmuszać całe kraje do poddaństwa !

Magia jako metafora

Jest to chyba najpopularniejsze realistyczne znaczenie słowa "magia". Często określa się tak pewnego rodzaju klimat, aurę, którą roztacza wokół siebie coś, na widok czego zatrzymujemy się w pół kroku i stoimy, urzeczeni. Pieniądz jest takim "magicznym" przedmiotem posiadającym dla wielu tajemniczą aure... Mówi się wtedy, że coś jest "czarowne", że coś "rzuciło na nas urok", że "daliśmy się ponieść magii". Ilu dało się ponieść magii pieniądza ?! Rzeczy niezwykłe, majestatyczne, tajemnicze, wyzwalają w nas odczucie ciekawości połączonej z dreszczykiem emocji - strachu lub też ekscytacji. Powiedzenie "to dla mnie czarna magia" oznacza niezrozumienie jakiejś niepospolicie zawiłej dziedziny, połączone z podziwem i respektem dla kogoś, kto jej tajniki zgłębił. Sprawy, które nas jakiś sposób zachwycają - czy poprzez swoją złożoność, jak fizyka kwantowa, czy swą pospolitą lecz niepospolitą zarazem naturę, jak górskie krajobrazy - mają wspólny ten właśnie element niezwykłości, niesamowitości. To słynne "coś", które zaciera różnicę pomiędzy światem realnym, a światem legendy, baśni czy mitu.
Czasami też określenie "magiczny" przyjęło znaczenie "specyficzny, konkretny" ("liczba magiczna" w matematyce, "magiczne oko" w starych radioodbiornikach), lecz w tym przypadku odnosi się ono po prostu do jakichś cech danego opisywanego przedmiotu, które czynią go w jakiś sposób wyjątkowym. Jest to jednakże określenie już czysto umowne, danym przedmiotem w tym przypadku są "magiczne pieniądze", można za ich pomocą w "magicznym sytemie maszynerii" dokonywać różnych sztuczek magicznych, sterować ludzmi, kupować ludzi, kupować ich czas i życie !

Magia jako psychiczna moc manipulowania światem

Człowiek od zawsze marzył o tym, by móc za pomocą jakichś sekretnych sposobów kształtować rzeczywistość wokół siebie, nie potrzebując do tego maszyn, narzędzi, pieniędzy, czy jakichkolwiek "pospolitych" metod, których brak spowodować może natychmiastowe fiasko podjętego przedsięwzięcia. O ile jednak część twórców takich idei od razu włożyła je między bajki, o tyle inna część odkryła, iż w pewnym ograniczonym zakresie jest możliwe wprowadzanie zmian w świecie poprzez użycie li tylko siły własnego umysłu, lub mocy natury oraz natury duchów. Właśnie takie działania (oraz często całe systemy filozoficzne czy religijne oparte na takich działaniach) określa się magią, głównie z powodu trudności w naukowej analizie takich zjawisk, często mocno subiektywnych.
Tego typu psychiczna magia, magia pieniądza może działać dwojako - albo poprzez wpływanie na siebie samego, swoje ciało, osobowość i swój sposób postrzegania świata, albo poprzez zmianę świata bezpośrednio. Ten pierwszy sposób można określić jako pewien rodzaj psychologii praktycznej, często opartej na jungowskich tezach i łatwo wytłumaczalnej przez współczesną naukę, ten drugi natomiast obejmuje sferę działalności przez niektórych określanej terminem "paranormalnej" lub "nadnaturalnej". Chodzi tu oczywiście o wszelkie trudno wytłumaczalne zjawiska jak telepatia, telekineza, świadoma i zaawansowana kontrola funkcji biologicznych i wiele innych, chętnie nadużywanych przez rozmaitej maści szarlatanów z jednej strony i odrzucanych w całości przez radykalnych sceptyków z drugiej. Oba te sposoby mają tendencję do łączenia się samorzutnie - następuje zmiana siebie przy próbie zmiany świata (zdecydowanie najczęstszy efekt), lub zmieni się coś w świecie gdy celem jest zmiana czegoś w nas samych ! Zmiana świata za pomocą "magii pieniędzy, zmiana ludzi za ich pomocą, lub "samorzutna" zmiana charakterów, osobowości" ludzi w wyniku "wejścia do "systemu maszynerii pieniądza"

Magia jako cuda

Podczas gdy pragmatycy analizują zjawiska fizyczne, bajkopisarze w najlepsze popuszczają wodze fantazji. Dzięki nim pojęcie "magia" ma swoje chyba najbardziej powszechne znaczenie - baśniowej mocy czynienia lub istnienia rzeczy niemożliwych (od smoków, wróżek i zaklęć na stuletni sen, aż po armie kościotrupów i ciskanie ognistymi kulami). Dotrzymać fantastom kroku niezmordowanie próbują rzesze sztukmistrzów i "magików", poprzez rozmaite sztuczki z wyciąganiem królików z kapelusza czy przecinaniem na pół skąpo odzianej asystentki. Choć jest to zatem interpretacja najmniej istotna w kontekście realistycznym, nie należy zapominać, iż jest ona domyślna dla większości ludzi i będzie tłem dla wszystkich pozostałych, które powstały przez przepisywanie działań ogólnie pojętych jako niemożliwe na działania funkcjonujące i obserwowalne w rzeczywistości. Jest to jednocześnie jedna z najprymitywniejszych form magii ! Formy wyższe magii to "urządzenia magiczne" jak wyżej wspomniana maszyneria. Maszyneria za pomocą której można manipulować całymi rzeszami ludzi, państ i kontynentów...



Efezjan 6:12 Nie toczymy bowiem walki przeciw krwi i ciału, lecz przeciw Zwierzchnościom, przeciw Władzom, przeciw rządcom świata tych ciemności, przeciw pierwiastkom duchowym zła na wyżynach niebieskich.


Definicja Magii według Wikipedii
"Wszystkie działania magiczne wykonują tak naprawdę istoty duchowe, mag musi je do tego przekonać lub zmusić do posłuszeństwa swej woli. Odbywa się to przez modlitwy, obietnice posług, przyjmowanie na siebie określonych tabu, a nawet zastraszanie zaklęciami czy duchowymi "zwierzchnikami" danej istoty."


Większość ludzi ma raczej mgliste pojęcie o magii (czary) czy też rozumie je jako jedynie dziecinną zabawę, bajkę na dobranoc i na tym się ich wyobrażenie kończy. Także ludzie znający Biblię najczęściej uważają czary za coś z dalekiej przeszłości i nawet dochodzą do niebezpiecznych wniosków, że Słowo Boże ostrzegając nas przed czarami oraz czarownikami stanowczo przesadza.
Czy magia to relikt przeszłości oraz niewinna zabawa? Coś, co praktycznie nie daje żadnych rezultatów a jedynie naiwni zajmują się rzucaniem klątw czy zaklęć?
Wyjścia 22:17 Nie pozwolisz żyć czarownicy.
Gal 5:20 uprawianie bałwochwalstwa, czary, nienawiść, spór, zawiść, wzburzenie, niewłaściwa pogoń za zaszczytami, niezgoda, rozłamy, [BT]
Kapłańska 19:26 ...Nie będziecie uprawiać wróżbiarstwa. Nie będziecie uprawiać czarów.
V Mojżeszowa 18:10 Nie znajdzie się pośród ciebie nikt, kto by przeprowadzał przez ogień swego syna lub córkę, uprawiał wróżby, gusła, przepowiednie i czary; 11 nikt, kto by uprawiał zaklęcia, pytał duchów i widma, zwracał się do umarłych. 12 Obrzydliwy jest bowiem dla Pana każdy, kto to czyni. Z powodu tych obrzydliwości wypędza ich Pan, Bóg twój, sprzed twego oblicza. 13 Dochowasz pełnej wierności Panu, Bogu swemu. 14 Te narody bowiem, które ty wydziedziczysz, słuchały wróżbitów i wywołujących umarłych. Lecz tobie nie pozwala na to Pan, Bóg twój.
1 Samuela 15:23 Bo opór jest jak grzech wróżbiarstwa, a krnąbrność jak złość bałwochwalstwa. Ponieważ wzgardziłeś nakazem Pana, odrzucił cię On jako króla». 


Czary, wywoływanie duchów, wróżenie, używanie narkotyków, kabała czy inne, mniej znane jej formy jak "systemy maszynerii pieniądza" to stara jak istnienie świata tendencja do chęci sterowania i poddania sobie innych, która nie tylko nie zanikła w przeszłości, ale rozkwita na nowo na niespotykaną dotychczas skalę ! Tysiące banków oraz ich sieć wpływają na całą ludzkość ! Wpływają pośrednio i bezpośrenio.


Wiele aktywnych działań wymaga łamania prawa. Składane są ofiary nie tylko ze zwierząt ale także z ludzi. Zabija się ludzi składając ich w ofierze demonom czy obcym bogom poprzez wypompowywanie pieniądza z danej społeczności, danego kraju, łamiąc w ten sposób prawo.
Z tych właśnie powodów większość 'zawodowych' magów unika wszelkiego rodzaju rozgłosu.

System "magicznej maszyneri pieniądza" ma wiele dziwnych właściwości i cech. Może wpływać bezpośrednio na umysł człowieka, na jego samopoczucie ! Wystarczy, że osoba będąca głęboko w tej maszynerii stwierdzi, iż na jej wskazniku magicznego poziomu pieniędzy (konto bankowe) występuje brak czynnika magii-czarów i zaczynać się mogą problemy zdrowotne, jest to prawdziwy efekt dotykający świadomość jak i podświadomość. Działanie tej maszynerii może mieć nawet znamiona wywoływania chorób lub smierci w wyniku narastania działania czarówlub jako efekt działania magii maszynerii...



 Oczywiście u wielu osób poziom energii magicznej spowodowanej dużą ilością "magicznego pieniądza" wywiera stany euforyczne, które przeradzają się po jakimś czasie w odczuwaną pustkę, co w następstwie powoduje pogoń za życiem-energią życiową ! Pogoń za sensem życia, część znajduje ukojenie w ufo duchach które mogą być tymi które sterują tą maszynerią... (są jej konstruktorami ? Część duchów wyższych/Aniołów jest tymi ratującymi od wpływu maszynerii) Część wchodzi głębiej w "magie pieniądza" stając się częściowo wyznawcami maszynerii. Temat jest skomplikowany i powinien się znaklezć w książce o czarach i sytemie magii obecnej cywilizacji. Czy znajdowane tajemnicze budowle poprzedniej cywilizacji były częścią innego systemu ? Systemu opartego o inne zasady ?! Czy ten system miał za zadanie sterowanie poprzednią cywilizacją za pomocą jakichś energii ?





 Kto był konstruktorem tamtego systemu ? Jak wiemy poprzednia cywilizacja była cywilizacją vegetarian, czy poprzedni system był systemem energii życia ?



Ten potężny stytem magiczny posługuje się ową magią pieniądza, posiada sieć "zmieniającą umysły ludzkości" przy pomocy telewizji, środka manipulacji także magicznej. Miliony osób każdego dnia karmi się informacją owej maszynerii pieniądza by za chwilę "wspierać" ten system swoją energią ciał i umysłów, Maszyneria tak potężna że będzie można za pomocą jej magii kupić ciała i dusze !
"...oraz ciał i dusz ludzkich..."

A kupcy ziemi płaczą i żalą się nad nią, bo ich towaru nikt już nie kupuje:  towaru - złota i srebra, drogiego kamienia i pereł, bisioru i purpury, jedwabiu i szkarłatu, wszelkiego drewna tujowego i przedmiotów z kości słoniowej, wszelkich przedmiotów z drogocennego drewna, spiżu, żelaza, marmuru,  cynamonu i wonnej maści amomum, pachnideł, olejku, kadzidła, wina, oliwy, najczystszej mąki, pszenicy, bydła i owiec, koni, powozów oraz ciał i dusz ludzkich. Objawienie Jana 18:11






Braun i Maciejewski w Opolu

http://www.pch24.pl/tv,-braun-i-maciejewski-w-opolu,18446


Braun i Maciejewski w Opolu cz.2

http://www.pch24.pl/tv,braun-i-maciejewski-w-opolu-cz-2,18447